Zaczęło się od tego, że od Mojego Mężczyzny dostałam z okazji pierwszej wypłaty wspaniałe akwarelki firmy Van Gogh - zestaw 15 maleńkich kostek w poręcznym opakowaniu z paletką malarską i składanym (naprawdę!) pędzelkiem. Dołączyłam do zgrabnego kompletu jeszcze malutki szkicownik formatu pocztówki i tak uzbrojona ruszyłam we wtorek na miasto. Miałam wolny dzień, rozleniwiłam się rano przy kawie i trochę zbyt późno wyszłam z domu, jednak i tak nie narzekam na efekty pracy w plenerze.
Ostatnio rozwijam nową zdolność - rysowanie z pamięci - w ten sposób powstałą większość akwarelek podczas tej sesji. Widząc jakieś interesujące zjawisko, osobę, przedmiot itp. przyglądałam się im przez chwilę, a później malowałam. Efekty przerosły moje najśmielsze oczekiwania! Nawet nie wiedziałam, że tak potrafię! Szybkie prace mają w sobie sporo świeżości, chociaż czasem widać, że wyłożyłam się na szczegółach anatomii albo mokre farby kładzione na siebie zlały się w burą plamę. Muszę jeszcze popracować nad techniką :)
W sumie cała moja wyprawa trwała około 3,5 godziny, jednak sporą część tego czasu pochłonęło przemieszczanie się po mieście oraz ostatnia, większa akwarelka malowana w jednym miejscu przez dłuższy czas. Podejrzewam, że na większość obrazków poświęciłam nie więcej niż 5 - 10 minut. Pracowałam tak szybko, że mimo ostrego słońca i wysokiej temperatury, musiałam przekładać mokre strony kawałkami papieru, żeby mokre akwarele nie brudziły i nie sklejały stron szkicownika.
Jeszcze w weekend zwalczałam nudę jadąc autobusem i szkicowałam ołówkiem krajobrazy, drobne detale za oknem, a później chwilę bazgrałam jakieś projekty ciuchów przebijając się przez korek we Wrocławiu - ale tymi bazgrołami pochwalę się może w innym wpisie, bo było tego trochę.
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Proszę, zostaw po sobie ślad, bym wiedziała, że ktokolwiek przeczytał to do końca :)