Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

środa, 16 maja 2012

Błękitny szal z ażurem

Miałam ochotę na coś prostego i eleganckiego zarazem, najlepiej jeszcze z jakimś wzorem, którego nie znam. No i oczywiście musiał być ażur, więc wzięłam się za przeglądanie wzorów w książkach i gazetach i stanęło na podwójnej przeplatanej wstawce z 15 oczek. Wzór znajduje się w niezbyt przeze mnie lubianej książce "Robotki na drutach" Mary Webb.



Stwierdziłam, że raz to za mało, więc wymyśliłam sobie dwie. Potem pomyślałam, że potrzeba jakiegoś gładkiego odstępu, żeby to sensownie wyglądało, no i jakichś wykończeń przy brzegu i ostatecznie stanęło na 70 oczkach szerokości. Włoczka to Opus Diament, 100g/550m, 80% angora i 20% akryl.



Będę dziergać dopóki mi nie zabraknie włóczki. Mam tyko jeden kłębek, bo to pamiątka z podróży - często przywożę sobie takie gifty z wszelkich wyjazdów. Tym razem wydałam na te specyficzne "suweniry" 50 złotych i wyszłam ze sklepu z 4 kłębkami. Zresztą pokażę Wam zdjęcie:


Jeśli włóczki na szal zabraknie mi zdecydowanie, to najwyżej zatrudnię warszawskich znajomych do dokupienia mi kłębka w pasmanterii na Pradze i wysłania go do mnie, ale może jednak obejdzie się bez tego...

Z dwóch akrylowych kłębków w kolorze pomiędzy śliwką a bordo widocznych na powyższym zdjęciu mam zamiar wydziergać sobie jakiś komin na zimę, bo ich splot szalenie mi się spodobał, ale do zimy daleko, więc pewnie się jeszcze w międzyczasie rozmyślę :)

A na koniec jeszcze obietnica - stwierdziłam, że zamiast wyczerpującej relacji, będzie seria krótkich historyjek z podróży, które Was rozbawią i pokażą wszystkie smaczki naszej wyprawy, bo to była naprawdę niezwykła przygoda.

Na początek miała być historyjka paryska, więc słuchajcie...
Najbardziej kojarzącą mi się z Paryżem rzeczą będzie już na zawsze ciepły, świeżutki croissant i gorąca kawa z mlekiem w malutkim kubeczku kupowana pod ziemią, na stacji metra Invalides, za 2 euro. Nawet mimo bardzo niskobudżetowego charakteru tego wyjazdu to był luksus, na który pozwalałam sobie zawsze, gdy tylko była okazja. Kawa i rogalik ustawiały świat we właściwym położeniu o poranku... Brakuje mi też widoku plantów po wyjściu z metra, Sekwany na rzut kamieniem, złotej kopuły pałacu na wyciągnięcie ręki... Ale to właśnie kawa i croissant przywołują te wspomnienia najmocniej...
I z przykrością stwierdzam, że polskie specyfiki, które mają w nazwie "croissant" nijak się mają do oryginału, który jest lekko słodkawy, wielowarstwowy jak na cisto francuskie przystało i wspaniale maślany. Szukam tego smaku odkąd wróciłam i nic nie jest nawet do niego zbliżone...
Heh, miało być zabawnie, a wyszło melancholijnie...

3 komentarze:

  1. W takim razie czekamy na gotowy szal :) A jeśli chodzi o podróże, to ciekawe, jak bardzo z nimi kojarzą nam się smaki... Będąc we Lwowie zjadłam pyszną kurę z rożna, do tego surówki i te pomidory... :))

    OdpowiedzUsuń
  2. zapowiada się coś bardzo ładnego:) Ten niebieski świetnie będzie wyglądał,na pewno. A i śliweczka mi się podoba bardzo:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Sliwkowy, rzeczywiście intryguje, też tesknie do francuskich rogalików i bagietki z serem plesniowym, zapijanej winem nad brzegiem sekwany. To były najpiekniejsze sniadania:)

    OdpowiedzUsuń

Proszę, zostaw po sobie ślad, bym wiedziała, że ktokolwiek przeczytał to do końca :)