Wczoraj nie dałam rady i wieczorem zabrałam się za druty - jednym z motywatorów była włóczka z najnowszej dostawy. 3 kłębki moheru w pięknym liliowo-błękitno-szarym kolorze. Bardzo delikatnym i pięknym. W ogóle jestem dziwna, bo bardzo lubię dziergać z moheru, szczególnie takiego topornego, grubego. A takie kłębki to rzadkość, więc ich obecność, szczególnie w większej ilości bardzo mnie ucieszyła.
Nie wiem czy kolor na zdjęciach jest zgodny z rzeczywistością, ale bardzo się starałam utrafić. Wydaje mi się że na drugim zdjęciu najbardziej podobny jest do rzeczywistości - taki blady, delikatny i zamglony...
Wzór najprostszy z możliwych - najpierw jeden kłębek wzorem pończoszniczym, potem jeden kłębek ściągaczem 5x5, a potem ostatni kłębek znów pończoszniczym. Drutuję w okrążeniach, na żyłce mam 120 oczek.
A teraz dla odmiany wracam do linorytów - uparłam się, że dziś skończę wycinać drugi z nich. Zostało mi już bardzo niewiele.
A jutro opiszę Wam jak przekonałam Mojego Mężczyznę, że każda ilość włóczki jest mi potrzebna i dobrze, że sobie ją kupuję. To nie było specjalnie trudne :)
Wcale nie jesteś dziwna :) gruby, toporny moher jest bardzo fajny w robocie. I wcale nie ma go tak mało w sklepach.
OdpowiedzUsuń